„O PSIE, KTÓRY JEŹDZIŁ KOLEJĄ” - RECENZJA
Kiedy byłem małym chłopcem i przeczytałem książkę Romana
Pisarskiego „O psie, który jeździł koleją”, byłem bardzo zasmucony i poruszony
historią psa Lampo. Jako pracę domową otrzymaliśmy zadanie od naszej ukochanej
pani, aby napisać alternatywne zakończenie tej opowieści. W mojej (zresztą nie
tylko w mojej) nowej wersji historii wszystko kończyło się dobrze.
40 lat później na podobny pomysł wpadła dwójka młodych scenarzystów
- Mojca Tirs i Marcin Siemiątkowski.
Obecność Marcina wśród twórców filmu to dla mnie powód do dumy i wzruszenia, bo
to płocczanin (a „lokalsi” muszą się wspierać), mój były uczeń i fantastyczny
człowiek. Scenarzyści „odkopali” nieco już archaiczną lekturę szkolną i
opowiedzieli ją na nowo, z happy endem.
„O psie, który jeździł koleją” nie jest wierną adaptacją
opowiadania, a jedynie bardzo swobodną wersją, opartą luźno na motywach tekstu
Pisarskiego. Akcja filmu zostaje przeniesiona do współczesności, a piękny pies
Lampo uwielbia podróże z usytuowanej w polskich górach stacji Maritmska (co
jest nawiązaniem do włoskiego dworca Marittima, na którym rozpoczyna się akcja
oryginalnego opowiadania). Lampo jest psem szalonym, spędza dnie radośnie
hasając po stacji i jej okolicy, a często wskakuje do zatrzymujących się tu
pociągów i podróżuje po całym kraju. W mediach społecznościowych pojawia się
nawet akcja #PKPies – podróżni robią sobie z Lampo zdjęcia i zamieszczają je w
Internecie.
Psa nienawidzi Dyrektor kolei (znakomita i bardzo wyrazista
rola Adama Woronowicza), ale kocha go nowa właścicielka – Zuzia (doskonała w
tej roli Liliana Zajbert), córka kolejarza Piotra (Mateusz Damięcki) oraz
miejscowej księgowej Małgorzaty (Monika Pikuła). Rodzinną sielankę z
psem-podróżnikiem w tle przerywa wiadomość o śmiertelnej chorobie Zuzi. Rodzice
muszą zdobyć milion złotych na kosztowną operację dziewczynki w amerykańskim
Houston. Wydaje się to być przedsięwzięciem niemożliwym. Kto uratuje Zuzię?
Film „O psie, który jeździł koleją” to chwilami zabawna,
chwilami wzruszająca do łez piękna rodzinna opowieść. W polskim kinie już dawno
nie było tak mądrego i dobrego polskiego filmu familijnego (chyba od czasu „Za
duży na bajki” z 2021 roku). Chociaż kinowa opowieść dobrze się kończy, film
nie upraszcza rzeczywistości, uczy miłości do człowieka i zwierzęcia, pokazuje
siłę rodziny oraz dowodzi, że nie można tracić nadziei nawet w najbardziej
dramatycznych chwilach, bo – jak mówią bohaterowie filmu - „Jeśli wiara czyni
cuda, trzeba wierzyć, że się uda”.
Niewątpliwymi gwiazdami filmu są dzieci i pies. Liliana Zybert
jako Zuzia i Maksymilian Zieliński jako przechodzący metamorfozę syn Dyrektora
grają brawurowo, naturalnie, bawią, kiedy trzeba, wzruszają w innych momentach.
Pies jest fantastyczny, kocha się go od pierwszych kadrów.
Film jest spójny, zajmujący i ma z pewnością dwóch adresatów
– dziecięcego i dorosłego. Bardzo zachęcam wszystkich rodziców, aby pokazali
ten film swoim dzieciom, bo „O psie…” to dowód, że dobre filmy familijne kręci
się także w Polsce, nie tylko u Disneya. Dorośli natomiast z przyjemnością
przeżyją na nowo jedną z ulubionych historii dzieciństwa.
Brawa dla twórców filmu, aktorów, reżyserki Magdaleny Nieć i
szczególne gratulacje dla Marcina Siemiątkowskiego. Bardzo się cieszę z sukcesu
błyskotliwego debiutu i czekam na kolejne produkcje, a wierzę, że będą! Kiedy
na ekran wjechał wagonik z nazwiskiem scenarzystów, byłem dumny jak paw!
Pozostaje mi zaprosić wszystkich do kin! Nie będziecie
żałować!
Moja ocena: 10/10 (wcale nie „po znajomości”)
Komentarze
Prześlij komentarz