Niektórzy mylą mój entuzjazm i zaangażowanie z nadgorliwością i „lizusostwem”, ale to już ich problem...

"Entuzjazm to siła, która działa w nas i porywa innych”

Jean-Francois Bernardini


Kim byłabym, gdybym nie była nauczycielką??? Nie wiem… jakoś trudno mi wyobrazić sobie siebie w innej roli. W liceum zarzekałam się, że za „żadne skarby świata” nie będę pracować w szkole, choć już wtedy wiedziałam, że będę studiować germanistykę. Na początku studiów planowałam specjalizację tłumaczeniową, ale życie napisało własny scenariusz. Już na trzecim roku koleżanka zadzwoniła do mnie z propozycją, czy nie chciałabym „wziąć paru godzin w podstawówce”. Ona poszła TAM tylko na jedną lekcję i raczej jej się nie spodobało, a ja usłyszałam, że POWINNAM sobie z nimi poradzić… 

Jakaż ja byłam zadowolona, zrobiłam dzieciom karty pracy z rodzajnikami, z tworzeniem pytań i odpowiedzi i…. bum, jak obuchem w głowę. Krzyk, chodzenie po klasie, grupy ponad 25 osobowe, zaczepki słowne i nie tylko… a moje karty pracy nawet do … się nie nadawały. Ileż ja musiałam się nauczyć, sama… nie było projektów typu „Nauczyciel na starcie”, webinarów, szkoleń online, a Internet… tylko w czasopismach dla informatyków.

Jakaż to była szkoła życia… Potem zaczęłam pracę w liceum… i tam było… jeszcze ciekawiej. Moje plany bycia cenionym tłumaczem uległy zmianie, a ja mozolnie, krok po kroczku wdrażałam się w „cudowny” system polskiej edukacji. Świeżo upieczona nauczycielka z ponad trzydziestoosobową klasą, a wśród uczniów ośmioro drugorocznych…, co niektórzy starsi ode mnie o 5, 6 lat - prawdziwe wyżyny sztuki dydaktyczno – wychowawczej. Bywało różnie, zabawnie, dramatycznie, czasami w ogóle bez sensu, ale zawsze wspólnie, razem. Mimo, że nie wszyscy członkowie społeczności szkolnej nie byli nam przychylni, to zawsze wiedziałam, że na moich UCZNIÓW mogę liczyć, a oni mogli liczyć na mnie. 

W ciągu ponad dwudziestu lat pracy „wychowałam” i uczyłam wielu i myślę, że chyba całkiem nieźle mi to wychodzi… Co roku 14 października dostaję smsy i życzenia zarówno od tych, którzy kończyli szkołę rok, dwa lata temu, ale i od tych, którzy kończyli szkołę osiemnaście, piętnaście lat temu. Z niektórymi czasami spotykam się gdzieś w Polsce, podczas moich wyjazdów. Inni dzwonią, kiedy potrzebują np. jakiegoś przetłumaczenia mandatu z niemieckiej autostrady… Ale zawsze jest sympatycznie, serdecznie, z rozrzewnieniem… opowiadają o swoich pracach, dzieciach, chorobach, rozwodach… tak zwyczajnie, jak przyjaciółce, koleżance, znajomej.

Nie wiem, czy chciałabym być w innym miejscu… Mam szczęście… naprawdę lubię to, co robię. Praca z nauczycielami, projekty z młodzieżą, czytanie bajek przedszkolakom, kolorowanki na świetlicy czy wyklejanki z pierwszakami sprawiają mi wiele radości. Niektórzy mylą mój entuzjazm i zaangażowanie z nadgorliwością i „lizusostwem”, ale to już ich problem i chyba ich kompleksy. Nigdy nie robiłam niczego dla nagród i poklasku, a jedynie dla MOICH UCZNIÓW, tak różnych i tak innych, tych małych i tych trochę większych. Nigdy nie oceniałam nikogo ze względu na jego pochodzenie, wygląd, światopogląd czy orientację płciową.  Jestem WAM za to bardzo wdzięczna, że BYLIŚCIE, JESTEŚCIE i pewnie jeszcze długo BĘDZIECIE.

I choć czasem „czarnkowe” pomysły zniechęcają, to wielu z NAS udowadnia, że uczniowie lubią chodzić do szkoły lub chociażby na nasze lekcje… 

A dla wszystkich z okazji NASZEGO ŚWIĘTA cytat mojego ulubionego szalonego filozofa Alberta Einsteina: „Nie nauczam, tylko stwarzam warunki, w których uczniowie mogą się uczyć”.

PS. Poniżej zdjęcie planu lekcji sprzed dwudziestu lat, a kolejne skarby z zeszytu wychowawcy już wkrótce.


EZ.


Komentarze

Popularne posty